Dla Kiki
Narty gładko sunęły pa
zmrożonym śniegu, płynnie przecinając bramki giganta. Lodowaty wiatr smagał
zmarznięte policzki, malując je jasnymi odcieniami szkarłatu. Nogi - zmęczone
uprzednim zbyt długim oczekiwaniem na start, ciasno zaciśnięte w sztywnych
butach narciarskich. Znów zaczynały drętwieć, tym samym potęgując piekielne
pieczenie w udach.
Jeszcze tylko cztery bramki.
Trzy…
Tuż przed przedostatnią
bramką. Pozornie niegroźny uskok. Narty odmówiły posłuszeństwa zbyt mocno
zmęczonym nogom narciarki. Drętwiejące stopy i zakwaszone uda przestały być tak
uciążliwe na skutek nowego, potężniejszego bólu spowodowanego upadkiem na
zmrożoną trasę.
- Cholera!- przeklęła, uderzając pięścią o podłoże.
Miała
ochotę krzyczeć, wykrzyczeć wszystkie negatywne emocje targające jej sercem.
Powstrzymała
się.
Umysł
nakazywał zachować zimną krew. Pozory. Była wściekła. Krew buzowała w żyłach
niczym magma, która lada moment wydostanie się z wnętrza wulkanu.
Narty
zjechały na sam dół trasy, pod bandy reklamowe. Wcześniej tego nie zauważyła.
Podniosła się i niezgrabnie zeszła z trasy, mimo krzyków ratowników, którzy
kazali jej się nie ruszać. Cieszyła się, że nie zdążyli po nią przyjechać i dla
dramaturgii znieść ją na noszach.
Jakby sam upadek nie był
wystarczająco zawstydzający.
Klatka schodowa hotelu
rozbrzmiewała gromkim, męskim śmiechem. Trzech siatkarzy stało tuż przy
schodach na trzecim piętrze i zwijało się z rozbawienia.
- Ała, kurwa! – zawył Dragan, gdy po raz kolejny nadział
się na barierkę.
Cztery
grube czapki kolegów z klubu naciągnięte na oczy całkowicie wyłączyły jego zmysł wzroku. Mimo tego siatkarz dzielnie próbował wspiąć
się po schodach. Już było tak blisko. Wyciągnął ręce do przodu i zaczął
wymachiwać nimi na wszystkie strony, by sprawdzić, czy przypadkiem znowu na coś
nie wpadnie. Gdy nie napotkał żadnej przeszkody, ruszył naprzód. Niestety.
Zapomniał, że znajduje się na schodach i zakopnął o jeden ze stopni, wzniecając
kolejną salwę śmiechu. Przynajmniej nie musiał wysłuchiwać kąśliwych uwag – jego
koledzy z trudem łapali powietrze.
Skoro
już znajdował się na kolanach, postanowił dokończyć swoją drogę do apartamentu
na czworaka. Prawdę mówiąc szło mu o wiele lepiej niż wcześniej. Rozochocony
postanowił jeszcze trochę przyspieszyć, zapominając, że czeka go jeszcze jeden
zakręt… Z impetem uderzył o ścianę koloru adwokatu i zawył z bólu, leżąc na
ciemnobordowej wykładzinie.
- Drago! To nie
jest łóżko! Nie możesz tam spać! – naigrywał się z rozgrywającego Zaytsev, a Łasko
i Savani wybuchli jeszcze głośniejszym śmiechem.
Weszła
do hotelu. Przed chwilą prawie pokłóciła się z trenerem. Przecież sama mogła
ocenić czy potrzebuje pomocy lekarza czy nie. Była tylko trochę poobijana, poza
tym przeżyła już gorsze upadki i nigdy nic poważnego jej się nie stało.
Przeszła obok recepcji, przy której stała młoda włoszka o zbyt miłym uśmiechu,
sprawiającym wrażenie fałszywego. Wyjątkowo udała się w stronę windy.
Rechotanie
siatkarzy rozciął głośny, przepełniony agresją krzyk.
- Drago? – Savani spojrzał w stronę miejsca, gdzie przed
chwilą znajdował się rozgrywający.
- Co ty! Przecież on tak głośno nie potrafi… - Zaytsev
również chciał odszukać wzrokiem mężczyznę, jednak nikogo nie ujrzał.
- Kurwa, nareszcie.- odetchnął Travica, gdy znalazł się u
stóp zdezorientowanych siatkarzy i natychmiast pozbył się licznych nakryć głowy, ograniczających jego pole widzenia do zera.
- Drago! – Ivan rzucił się na szyję rozgrywającego, tym
samym sprowadzając ściągającego czapki siatkarza do pozycji leżącej. – A już
myślałem, że cię gwałcą w jakiejś klitce pod schodami!
- Co? Jaka klitka? – zdezorientowany Dragan ściągnął
brwi, skrępowany ciałem przyjmującego. – W ogóle co ty odpierdalasz?! Złaź ze
mnie!
- To nie słyszałeś tego wrzasku? – Ivan uniósł się
delikatnie tak, by móc spojrzeć Chorwatowi w twarz.
W tym
czasie drzwi windy otworzyły się, jednak jej opuszczenie utrudniała dwójka
siatkarzy leżąca tuż przed nią. Anka odchrząknęła. Nie miała ochoty wdawać się
w jakąkolwiek dyskusję.
- Panowie, pani chyba chciałaby przejść – powiedział
Savani, drapiąc się po karku, a dwie głowy odwróciły się w stronę narciarki.
- O Ana – odezwał się Zaytsev i natychmiast stanął obok
dziewczyny.
Tylko nie on! Błagam!
Travica
stał speszony kilka metrów dalej, a Łasko tuz za nim.
- I jak poszło? Medal jak nic!
Zignorowała
pytanie blondyna i ruszyła do swojego apartamentu. Gdy wychodziła z windy ich
spojrzenia na moment się skrzyżowały. Spuściła wzrok i przyspieszyła kroku.
Świetnie! Nawet oni już wiedzą!
Drżącymi
dłońmi próbowała wsunąć klucz do zamka.
Po kilku minutach starań warknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nie
odrywając ręki od dwumetrowej płyty drewna, oparła nań czoło. Po policzkach
pociekły łzy. Łzy bezsilności, które tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyły. Nienawidziła
mazgai, a teraz sama nie potrafiła powstrzymać słonych kropli cieknących jej z
oczu. Mocniej ścisnęła pięść z kluczem, który niemal przebił jej skórę. Nagle
poczuła jak ktoś delikatnym ruchem rozluźnia jej uścisk, dając ulgę pobielałym
kłykciom i wyciąga z jej dłoni klucz.
- Pomogę ci, nerwusie.
Zadrżała, gdy usłyszała jego
głos. Szybkim ruchem otarła łzy. Nie spojrzała na niego. Nie chciała teraz
widzieć nikogo. A już w szczególności jego. Nie miała ochoty wysłuchiwać
pustych słów pocieszenia. Zdarza się. Nic nie mogłaś na to porodzić. To nie
twoja wina. Doskonale wiedziała, że tak nie było. To była jej i tylko jej wina.
To ona straciła na moment koncentrację. To ona wypadła z toru. To ona nie
zaliczyła przejazdu.
Nawet
nie zauważyła kiedy drzwi otworzyły się, a ona znalazła się w środku. Dopiero
trzask ich zamykania przywrócił ją rzeczywistości. Odwróciła się. Jak się okazało siatkarz stał
tuż za nią.
Dopiero
teraz ujrzał kilkucentymetrową szramę na kości żuchwy narciarki. Mógł się tylko
domyślać, w jaki sposób powstała. Widząc jej zaczerwienione od łez i
przepełnione złością oczy, wolał nie pytać. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przytulił ją.
Przymknęła oczy i zatonęła w
jego ramionach. Uspokoiła się.
- Michał… - zaczęła cicho i wyślizgnęła się z objęć
siatkarza. – Nie zrozum mnie źle, ale… Wolałabym zostać sama.
Odwróciła
się do niego plecami. Nic nie powiedział. Wyszedł. Poinformował ją o tym trzask
zamykanych drzwi.
Zacisnęła
ręce w pięści. Była wściekła, że przyłapał ją na łzach, których tak bardzo nienawidziła.
Była wściekła, że zobaczył ją słabą. Nie rozumiała, dlaczego tak się zachowuje.
Przecież ona nie płacze. Już na pewno nie z takich powodów.
Do jej uszu dobiegły
pierwsze takty „Bitter Taste” Three Days
Grace.
Rozsunęła
telefon i przyłożyła do ucha.
- Ty, ty, TY! Co ty sobie wyobrażasz. Co ty tam za
fikołki na stoku na stoku wyprawiasz?! Tak beze mnie?! Ja rozumiem, że wyraz
artystyczny musi być, no ale…
- Daniel! – krzyknęła uradowana do aparatu.
- Andrut! – w słuchawce rozległ się nowy głos.
- Barto! – na twarzy Anki gościł coraz większy uśmiech. –
Ale za Andruta i tak masz wpierdol.
- Dynamoo! – narciarka usłyszała jeszcze jeden męski
głos. Wszyscy byli w komplecie.
Daniel
Czendlik, Bartosz Zmełty, Wojciech Komarnicki, Anna Baszczyńska. Wokalista,
basista, perkusista, gitarzystka. Razem –
Przebaczyć Przeznaczeniu - zespół
obecnie znajdujący się w twórczym letargu. Główną przyczyną powstania grupy był
koncert charytatywny, który Anka postanowiła zorganizować, by zebrać fundusze
dla schroniska dla zwierząt w Cieszynie.
Daniel
„Smoku” Czendlik – wysoki dwudziestojednoletni mężczyzna o hipnotyzującym
szafirowym spojrzeniu, mlecznej skórze i
szopą kruczoczarnych włosów na głowie. Z Anką znają się od dawna. Jest dla niej
jak brat. On sam traktuje ją jak młodszą siostrę.
Bartosz
„Zmełcik” Zmełty – najwyższy z zespołu. Jest rówieśnikiem wokalisty. Brązowooki
brunet o ciemnej karnacji. Skryty, zamknięty w sobie. Jednocześnie wesoły i
przyjacielski. Wystarczy go lepiej poznać, co nie jest zbyt proste.
Wojciech
„Komzor” Komarnicki – rok starszy od narciarki szarooki blondyn.
Michał
siedział na sofie i z uwagą śledził sportowe wydanie wiadomości na płaskim
ekranie niedużego telewizora.
- Sportowa tragedia na stoku. – siatkarz pogłośnił i
nachylił się do przodu. Łokcie wsparł na kolanach, a pięściami podparł brodę.
Prezenterka kontynuowała, a na ekranie ukazało się nagranie z dzisiejszego
giganta przedstawiające upadek. – Niespełna dwudziestoletnia narciarka z Polski
uległa groźnie wyglądającemu wypadkowi. Gdy większość komentatorów zdążyła
ogłosić, iż Anna Baszczyńska pewnie zmierza po pierwsze zwycięstwo w
mistrzostwach, narciarka straciła panowanie nad nartami i wypadła z trasy, tym
samym nie kończąc zawodów. Zawodniczka opuściła stok o własnych siłach, jednak nie wiadomo czy
wystąpi w kolejnych zawodach.
- Jasna cholera! – syknął atakujący i zadzwonił na
recepcję. – Chciałbym zamówić wino – powiedział po włosku.
- Dobrze. Za chwilę je panu dostarczymy – odpowiedział kobiecy
głos.
Stał
przed apartamentem narciarki, trzymając wino za plecami. Zapukał kilkakrotnie.
Gdy drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Anka, wyciągnął zza pleców lewą rękę
i powiedział z uśmiechem:
- Może miałabyś ochotę?
Anka spojrzała na butelkę, a później na samego siatkarza,
unosząc lewą brew.
- Jeśli chcesz mnie upić, by później przelecieć, jedno wino to za mało. Dużo za mało – uchyliła
szerzej drzwi i zaprosiła Michała do środka.
Zaytsev
wyskoczył zza rogu i zaczął się skradać w kierunku apartamentu nr 383, do
którego właśnie wszedł Łasko. No nie
wierzę! Wpuściła go!. Ivan przylgnął do drzwi i wytężył słuch. Ciągle rozmawiają… Ivan! Jest nadzieja. Jeszcze
nie wszystko stracone. Przyjmujący
zatarł dłonie.
Promienie
porannego słońca padły na twarz narciarki. Zmarszczyła nos w geście protestu.
Nie miała ochoty opuszczać cieplutkiego łóżka., które jeszcze ostatniej nocy
nie było takie niewygodne. Pewnie wczoraj
przygrzałam również plecami, pomyślała, starając się ustalić przyczynę bólu
kręgosłupa. Poczuła czyjś oddech na twarzy. Otworzyła oczy. Bynajmniej nie znajdowała
się w swojej hotelowej sypialni. Pół metra przed nią stały dwie puste butelki
wina oraz również dwie szklanki. Powoli zaczynała kojarzyć, gdzie się znajduje.
Obudziła się w półleżącej pozycji w ramionach siatkarza, którego znała raptem
kilka dni.
- O matko – szepnęła, unosząc dłoń do ust.
Powoli zdjęła z siebie, przykrywający ich koc i starała
się jak najdyskretniej wymknąć z objęć Michała. Usłyszała krótkie stęknięcie.
- Co robisz? – para zaspanych, orzechowych oczu uważnie
się w nią wpatrywała.
Nie
udało się.
- Idę umyć zęby – palnęła bez namysłu i z niknęła w
łazience.
Oparła
się o umywalkę i spojrzała swojemu odbiciu prosto w oczy. Na policzku miała
odciśnięty szew koszulki siatkarza. Odkręciła zimną wodę i pochyliła się, by
obmyć twarz. Następnie osuszyła ją ręcznikiem, próbując odtworzyć przebieg
wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
Rozmawiali.
Michał zamówił drugie wino. Jakiś hałas pod drzwiami, którym się zbytnio nie
przejęli. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła w ramionach siatkarza.
Było
jej wstyd. Nie, to nie jest odpowiednie określenie. Była skrępowana zaistniałą
sytuacją.
Dobrze, że do niczego więcej nie doszło.
Spięła
niesforne loki w luźny kok i opuściła pomieszczenie.
Michał
składał koc. Nie zauważył jej. Stała oparta o ścianę i przyglądała mu się.
- Ja to pozmywam – ruszyła jego stronę, gdy chwycił szklanki.
Na dźwięk jej głosu niemal nie
podskoczył. Odwrócił się w jej kierunku.
Jak długo tam stała?
Nie miał pojęcia.
Narciarka przepłukała
szklanki, a siatkarz wyrzucił butelki po winie. Spojrzała na zegarek.
- Lepiej się pospieszmy, jeśli chcemy zdążyć na śniadanie
– przerwała ciszę.
Otworzyła
drzwi, a do apartamentu wpadł Ivan. Musiał zasnąć, gdy siedział pod
apartamentem i podsłuchiwał ich zeszłego wieczoru.
~
Nie podoba mi się. Przepraszam, że tak to zjebałam.