piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 6

Czas mknął tak szybko. Wydawać by się mogło, że właśnie pięć minut temu rozczarowana narciarka zbierała się z trasy po upadku. Że wczoraj padła ofiarą pędzącego korytarzem siatkarza.  Tymczasem Mistrzostwa skończyły się dwa dni temu, a samolot wzbijał się nad ośnieżonymi Włochami. W walizce dwa medale, a w nich zamknięte jedne z najlepszych chwil życia. Złoto w supergigancie, koronnej konkurencji Anki, najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek mogłaby sobie sprawić. Ale czy najlepszy w ogóle? Była pewna, że nie, bo żadne osiągnięcie nigdy nie będzie więcej warte niż otaczający nas ludzie. To z nimi cieszymy się sukcesami, to z nimi dzielimy smutki i niepowodzenia. To oni są płomykami oświetlającymi noc życia, gwiazdami, których wypatrujemy, gdy niebo spowijają burzowe chmury, by znów bezkresna ciemność stała piękna i bezpieczna.
Była wdzięczna za babcię, za trójkę popaprańców śpiewającą i grającą jej „Sto lat” przez Skype’a (co z pewnością nie byłoby tak samo rozbrajające, gdyby nie robili tego na konferencji, każdy ze swojego pokoju, czym rozbawili narciarkę do łez), za Michała, który sprawił, że następnego dnia choć na chwilę zapomniała o nieukończonych zawodach. On również nie żałował, że wziął ją wtedy na mecz. To właśnie jej zawdzięcza otrzymaną statuetkę MVP. To dzięki niej udowodnił sobie i trenerowi, że można na nim polegać, że jest gotowy stać się najlepszym atakującym świata. Bo, gdy wszyscy stracili wiarę w zwycięstwo, to właśnie ona przerwała ciszę, krzycząc: Łasko, ogarnij się wreszcie!

„Raz w życiu spotkasz kogoś, kto wywróci do góry nogami cały Twój świat.
Sprawi, że znajdziesz siłę, by dalej walczyć.”*

Nigdy nie zapomni wybuchu radości, gdy w dzień urodzin zdobyła złoto. Pamiętał jej zaskoczoną minę, gdy zobaczyła go tam za bandami reklamowymi, które bez trudu przeskoczyła i wylądowała w jego ramionach, a buty narciarskie zostawiły sińce na jego łydkach. Wszystko działo się tak szybko, że nawet tego nie poczuł. Zorientował się dopiero w apartamencie. Pamiętał jak na jej twarzy rozkwitał coraz większy uśmiech, gdy wieczorem tego samego dnia odpakowywała prezent który dla niej zrobił.
              
               - I jak, podoba ci się?– zapytał niepewnie, obserwując reakcję dziewczyny.
- Matko. Michał, jest piękny – odparła obracając w  rękach biały kask z jakby naszkicowanym ołówkiem godłem Polski, w którym pominięto tło i zastąpiono je szarą poświatą tak, że sprawiało wrażenie, że wglądało jakby włożono pod kartkę złotówkę i pokolorowano. Zaś z tyłu na dole było napisane: „Nie ważne, czy się wygrywa. Ważne jak się do tego dąży. Trydent, 11 stycznia 2010” – Dziękuję – szepnęła, całując siatkarza w policzek.
- Cieszę się, że ci się podoba – uśmiechnął się. – Nieźle się z nim nakombinowałem.
- Sam to narysowałeś?! – Anka spojrzała na Michała z niedowierzaniem.
- No… tak,  sam – powiedział lekko speszony, wprawiając solenizantkę w jeszcze większe osłupienie.


               Na wspomnienie wczorajszej imprezy zorganizowanej przez siatkarzy, uśmiech mimowolnie zagościł na twarzy świeżo upieczonej mistrzyni świata. Uśmiech, którego nie zmącił nawet przewijający się obraz Ivana , który, ośmielony przez alkohol, próbował ją obmacać podczas tańca, co skończyło się ciosem poniżej pasa i obrażonym Zaytsevem siedzącym gdzieś w kącie. Niemal nie wybuchła śmiechem, gdy przypomniały jej się balety z Savanim do I Love Rock ‘n’ Roll  Joan Jett oraz duetu z Draganem, podczas skakania po sofie i śpiewania razem z Johnem Bon Jovi  It’s My Life  i Livin’ On A Prayer.  Lecz to nie były najlepsze wspomnienia z tamtego wieczoru.

Dobiegająca z głośników muzyka diametralnie się zmieniła. Szybkie klubowe rytmy zostały zastąpione przez „Hero” Enrique Iglesiasa. Anka wpatrywała się w orzechowe oczy atakującego niczym zahipnotyzowane. Jakby cały świat zaczynał i kończył się właśnie w nich. Jakby nie istniał wszechświat. Jakby był tylko on. Chwilę później jej głowa spoczęła na jego klatce piersiowej. Jej ciało szczelnie zamknięte w jego silnych ramionach, prowadzone przez siatkarza kołysało się w rytm muzyki. Przymknęła oczy. Oszołomiona zapachem perfum mężczyzny, wsłuchiwała się w bicie jego serca. On zaś oparł swoją głowę na jej głowie. Pocałował ją we włosy, by chwilę później ukryć w nich twarz, delikatnie rozdmuchując najbliższe kosmyki oddechem.



~

*Bryan Adams – „Heaven” (tłumaczenie moje, nie do końca dosłowne, ale myślę, że sens pozostał ten sam ;))

„Będą wakacje, będę częściej pisać”…  chyba już nic nie będę obiecywać, bo potem jest, jak jest.
Przepraszam, że dopiero teraz i przepraszam, że taki mdły i smętny. Nie tak to miało wyglądać.

Dziękuję Wam bardzo za komentarze. Ten rozdział jest dla Was wszystkich komentujących. Dziękuję jeszcze raz ;*