niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 7


      Dla wegetującej Kiki.



       Polska przywitała narciarkę dwudziestostopniowym mrozem. Samolot z Włoch wylądował na lotnisku w Katowicach około godziny temu. Anka uważnie obserwowała bagaże jadące na taśmie, poszukując swojego.
- Znając moje szczęście, będę tu czekać do ostatniej walizki – mruknęła zniecierpliwiona.
Dwadzieścia minut później udało jej się uprać ze wszelkimi formalnościami i próbowała znaleźć czarną czuprynę Daniela pośród masy ludzi przewijającej się przez lotnisko.
- Aaaa! Daniel! Cioto! Odstaw mnie na ziemię – krzyczała przez śmiech, machając nogami w powietrzu.
- Nie ma to jak miłe powitanie, geju – chłopak pomaszerował ku wyjściu w lewej ręce trzymając bagaż Anki, która to wisiała na jego prawym ramieniu.
- Zawsze do usług, złamasie.
- Tak w ogóle to, wiesz, musimy opić twoje medale – powiedział uradowany.
- Daniel! Odstaw mnie na ziemię!
- Nie.
- Why? - powiedziała płaczliwym tonem.
- Because... nie!
- Ludzie się na nas patrzą...
- To akurat ci nigdy nie przeszkadzało. - odpowiedział, wychodząc z budynku.
- Aaaa! - wtuliła twarz w kurtkę chłopaka. - Smarki mi w nosie zamarzły... - jęknęła, co wywołało salwy śmiechu u gitarzysty.


       Trzy godziny później była w swoim pokoju. Patrzyła na przywiezione medale, na najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostała. Nie mogła uwierzyć, jak wiele się w jej życiu zmieniło w ciągu tych kilkunastu dni. W pewnym sensie nie zdawała sobie z tego sprawy. Udało jej się chwycić marzenia za nogi. Poznała wielu wspaniałych ludzi. Poznała Michała. Wspomnienie o nim sprawiło, że na jej ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. 
      Zakochała się?
     Na samą myśl o tym czuła się dziwnie nieswojo. Może dlatego, że sama sobie zaprzeczała. Nie chciała do siebie dopuścić tej myśli. Wmawiała sobie, że są po prostu przyjaciółmi. Przecież od zawsze miała więcej kolegów. Miała Daniela. Zna go odkąd sięga pamięcią. Jest dla niej jak brat.
     Ten najbardziej wkurzający, najwspanialszy, najukochańszy brat.


        Około dwudziestej do pokoju narciarki przybył Daniel wraz z sześciopakiem.
- Ładnie mnie demoralizujesz. Ledwo wróciłam, a ty już mi chlać każesz..- powiedziała Anka, patrząc na sześć puszek piwa, które przyniósł Smoku.
- Weź mi tu już takiej cnotki nie zgrywaj – chłopak wywrócił teatralnie oczami i usiadł na łóżku obok dziewczyny. - Nie mówiłaś, że kupiłaś nowy kask.
- Nie kupiłam. Dostałam od Michała.
- Michała?! Jakiego Michała?
- Łasko – wywróciła oczami.
- Aaaaaa! - Daniel piszczał, próbując naśladować podnieconą rozmową dziewczynę.
- Zamknij się, debilu, bo babcia przyjdzie sprawdzić co się dzieje! - walnęła go w ramię, na co chłopak jęknął z bólu.
- No wiesz co? Ja tu się staram zastąpić Ci koleżanki, których nie masz, a Ty mi krzywdę robisz...
- Już nie histeryzuj. 
- A teraz poważnie co to za Michał? - Daniel świdrował Ankę wzrokiem.
- Daniel, spokojnie. Nie wytnie mi nerki i nie wywiezie na dziwki. - powiedziała narciarka, powstrzymując śmiech.
- To nie jest śmieszne! Ja mówię poważnie! Chcesz, żeby się skończyło tak, jak z Łukaszem?!
- A jak się skończyło?! Chyba przez to powinieneś wiedzieć, że umiem o siebie zadbać! - narciarka podkurczyła nogi i objęła je rękami.
- Anka, przepraszam. Ja po prostu się o Ciebie martwię i nie chcę, żebyś znowu cierpiała przez jakiegoś idiotę. - powiedział, obejmując dziewczynę ramieniem.
- Kocham Cię, przewrażliwiony złamasie – odpowiedziała wtulając się w tors przyjaciela.
- Ja Ciebie też, narwany geju.



        Jedenastego marca tuż po północy w mieszkaniu siatkarza rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. W mgnieniu oka zerwał się na nogi i popędził odebrać. Niestety zapomniał o fotelu, który kupił dwa dni temu i z wielkim hukiem wylądował na ziemi, uprzednio przelatując nad meblem.
- Halo?- wcisnął zielony guzik i, gdyby zdążył wcześniej wstać, pewnie znowu leżałby na ziemi.
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje... MIIII! Sto lat! Sto lat! Niech żyje żyje mi! - w telefonie rozległo się głośne śpiewanie. - Nieeeech żyje miiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!
- Yyy halo?
- Michał, wiesz co, zawiodłeś mnie. Zapomniałeś o własnych urodzinach. A ja tu naiwna czekam do północy, żeby Ci pierwsza życzenia złożyć, skoro nie mogę tego osobiście zrobić...
- Anka?
- Nie. Duch Święty... - do uszu Michała dobiegł dźwięczy śmiech, a na jego twarzy rozkwitał coraz większy uśmiech.
- Nie wierzę...
-To uwierz. Wiem, że mój "prezent" nie może umywać się do Twojego, więc...
- Jest najwspanialszy na świecie.


***
Po zajebiście długiej przerwie wróciłam z nowym, niewspółmiernie do przerwy dobrym rozdziałem xD.