wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział 5

Dla Kiki


Narty gładko sunęły pa zmrożonym śniegu, płynnie przecinając bramki giganta. Lodowaty wiatr smagał zmarznięte policzki, malując je jasnymi odcieniami szkarłatu. Nogi - zmęczone uprzednim zbyt długim oczekiwaniem na start, ciasno zaciśnięte w sztywnych butach narciarskich. Znów zaczynały drętwieć, tym samym potęgując piekielne pieczenie w udach.
Jeszcze tylko cztery bramki.
Trzy…
Tuż przed przedostatnią bramką. Pozornie niegroźny uskok. Narty odmówiły posłuszeństwa zbyt mocno zmęczonym nogom narciarki. Drętwiejące stopy i zakwaszone uda przestały być tak uciążliwe na skutek nowego, potężniejszego bólu spowodowanego upadkiem na zmrożoną trasę.
- Cholera!- przeklęła, uderzając pięścią o podłoże.
               Miała ochotę krzyczeć, wykrzyczeć wszystkie negatywne emocje targające jej sercem.
               Powstrzymała się.
               Umysł nakazywał zachować zimną krew. Pozory. Była wściekła. Krew buzowała w żyłach niczym magma, która lada moment wydostanie się z wnętrza wulkanu.
               Narty zjechały na sam dół trasy, pod bandy reklamowe. Wcześniej tego nie zauważyła. Podniosła się i niezgrabnie zeszła z trasy, mimo krzyków ratowników, którzy kazali jej się nie ruszać. Cieszyła się, że nie zdążyli po nią przyjechać i dla dramaturgii znieść ją na noszach.
Jakby sam upadek nie był wystarczająco zawstydzający.


Klatka schodowa hotelu rozbrzmiewała gromkim, męskim śmiechem. Trzech siatkarzy stało tuż przy schodach na trzecim piętrze i zwijało się z rozbawienia.
- Ała, kurwa! – zawył Dragan, gdy po raz kolejny nadział się na barierkę.
               Cztery grube czapki kolegów z klubu naciągnięte na oczy  całkowicie wyłączyły jego zmysł wzroku.  Mimo tego siatkarz dzielnie próbował wspiąć się po schodach. Już było tak blisko. Wyciągnął ręce do przodu i zaczął wymachiwać nimi na wszystkie strony, by sprawdzić, czy przypadkiem znowu na coś nie wpadnie. Gdy nie napotkał żadnej przeszkody, ruszył naprzód. Niestety. Zapomniał, że znajduje się na schodach i zakopnął o jeden ze stopni, wzniecając kolejną salwę śmiechu. Przynajmniej nie musiał wysłuchiwać kąśliwych uwag – jego koledzy z trudem łapali powietrze.
               Skoro już znajdował się na kolanach, postanowił dokończyć swoją drogę do apartamentu na czworaka. Prawdę mówiąc szło mu o wiele lepiej niż wcześniej. Rozochocony postanowił jeszcze trochę przyspieszyć, zapominając, że czeka go jeszcze jeden zakręt… Z impetem uderzył o ścianę koloru adwokatu i zawył z bólu, leżąc na ciemnobordowej wykładzinie.
-  Drago! To nie jest łóżko! Nie możesz tam spać! – naigrywał się z rozgrywającego Zaytsev, a Łasko i Savani wybuchli jeszcze głośniejszym śmiechem.


               Weszła do hotelu. Przed chwilą prawie pokłóciła się z trenerem. Przecież sama mogła ocenić czy potrzebuje pomocy lekarza czy nie. Była tylko trochę poobijana, poza tym przeżyła już gorsze upadki i nigdy nic poważnego jej się nie stało. Przeszła obok recepcji, przy której stała młoda włoszka o zbyt miłym uśmiechu, sprawiającym wrażenie fałszywego. Wyjątkowo udała się w stronę windy.

              
               Rechotanie siatkarzy rozciął głośny, przepełniony agresją krzyk.
- Drago? – Savani spojrzał w stronę miejsca, gdzie przed chwilą znajdował się rozgrywający.
- Co ty! Przecież on tak głośno nie potrafi… - Zaytsev również chciał odszukać wzrokiem mężczyznę, jednak nikogo nie ujrzał.
- Kurwa, nareszcie.- odetchnął Travica, gdy znalazł się u stóp zdezorientowanych siatkarzy i natychmiast pozbył się licznych nakryć głowy, ograniczających jego pole widzenia do zera.
- Drago! – Ivan rzucił się na szyję rozgrywającego, tym samym sprowadzając ściągającego czapki siatkarza do pozycji leżącej. – A już myślałem, że cię gwałcą w jakiejś klitce pod schodami!
- Co? Jaka klitka? – zdezorientowany Dragan ściągnął brwi, skrępowany ciałem przyjmującego. – W ogóle co ty odpierdalasz?! Złaź ze mnie!
- To nie słyszałeś tego wrzasku? – Ivan uniósł się delikatnie tak, by móc spojrzeć Chorwatowi w twarz.
               W tym czasie drzwi windy otworzyły się, jednak jej opuszczenie utrudniała dwójka siatkarzy leżąca tuż przed nią. Anka odchrząknęła. Nie miała ochoty wdawać się w jakąkolwiek dyskusję.
- Panowie, pani chyba chciałaby przejść – powiedział Savani, drapiąc się po karku, a dwie głowy odwróciły się w stronę narciarki.
- O Ana – odezwał się Zaytsev i natychmiast stanął obok dziewczyny.
               Tylko nie on! Błagam!
               Travica stał speszony kilka metrów dalej, a Łasko tuz za nim.
- I jak poszło? Medal jak nic!
               Zignorowała pytanie blondyna i ruszyła do swojego apartamentu. Gdy wychodziła z windy ich spojrzenia na moment się skrzyżowały. Spuściła wzrok i przyspieszyła kroku.
               Świetnie! Nawet oni już wiedzą!
              Drżącymi dłońmi próbowała wsunąć klucz do zamka.  Po kilku minutach starań warknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nie odrywając ręki od dwumetrowej płyty drewna, oparła nań czoło. Po policzkach pociekły łzy. Łzy bezsilności, które tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyły. Nienawidziła mazgai, a teraz sama nie potrafiła powstrzymać słonych kropli cieknących jej z oczu. Mocniej ścisnęła pięść z kluczem, który niemal przebił jej skórę. Nagle poczuła jak ktoś delikatnym ruchem rozluźnia jej uścisk, dając ulgę pobielałym kłykciom i wyciąga z jej dłoni klucz.
- Pomogę ci, nerwusie.
Zadrżała, gdy usłyszała jego głos. Szybkim ruchem otarła łzy. Nie spojrzała na niego. Nie chciała teraz widzieć nikogo. A już w szczególności jego. Nie miała ochoty wysłuchiwać pustych słów pocieszenia. Zdarza się. Nic nie mogłaś na to porodzić. To nie twoja wina. Doskonale wiedziała, że tak nie było. To była jej i tylko jej wina. To ona straciła na moment koncentrację. To ona wypadła z toru. To ona nie zaliczyła przejazdu.
               Nawet nie zauważyła kiedy drzwi otworzyły się, a ona znalazła się w środku. Dopiero trzask ich zamykania przywrócił ją rzeczywistości.  Odwróciła się. Jak się okazało siatkarz stał tuż za nią.
             Dopiero teraz ujrzał kilkucentymetrową szramę na kości żuchwy narciarki. Mógł się tylko domyślać, w jaki sposób powstała. Widząc jej zaczerwienione od łez i przepełnione złością oczy, wolał nie pytać. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przytulił ją.
Przymknęła oczy i zatonęła w jego ramionach. Uspokoiła się.
- Michał… - zaczęła cicho i wyślizgnęła się z objęć siatkarza. – Nie zrozum mnie źle, ale… Wolałabym zostać sama.
      Odwróciła się do niego plecami. Nic nie powiedział. Wyszedł. Poinformował ją o tym trzask zamykanych drzwi.
             Zacisnęła ręce w pięści. Była wściekła, że przyłapał ją na łzach, których tak bardzo nienawidziła. Była wściekła, że zobaczył ją słabą. Nie rozumiała, dlaczego tak się zachowuje. Przecież ona nie płacze. Już na pewno nie z takich powodów. 
               Do jej uszu dobiegły pierwsze takty „Bitter Taste”  Three Days Grace.
               Rozsunęła telefon i przyłożyła do ucha.
- Ty, ty, TY! Co ty sobie wyobrażasz. Co ty tam za fikołki na stoku na stoku wyprawiasz?! Tak beze mnie?! Ja rozumiem, że wyraz artystyczny musi być, no ale…
- Daniel! – krzyknęła uradowana do aparatu.
- Andrut! – w słuchawce rozległ się nowy głos.
- Barto! – na twarzy Anki gościł coraz większy uśmiech. – Ale za Andruta i tak masz wpierdol.
- Dynamoo! – narciarka usłyszała jeszcze jeden męski głos. Wszyscy byli w komplecie.

               Daniel Czendlik, Bartosz Zmełty, Wojciech Komarnicki, Anna Baszczyńska. Wokalista, basista, perkusista, gitarzystka.  Razem – Przebaczyć Przeznaczeniu -  zespół obecnie znajdujący się w twórczym letargu. Główną przyczyną powstania grupy był koncert charytatywny, który Anka postanowiła zorganizować, by zebrać fundusze dla schroniska dla zwierząt w Cieszynie.

               Daniel „Smoku” Czendlik – wysoki dwudziestojednoletni mężczyzna o hipnotyzującym szafirowym spojrzeniu,  mlecznej skórze i szopą kruczoczarnych włosów na głowie. Z Anką znają się od dawna. Jest dla niej jak brat. On sam traktuje ją jak młodszą siostrę.
               Bartosz „Zmełcik” Zmełty – najwyższy z zespołu. Jest rówieśnikiem wokalisty. Brązowooki brunet o ciemnej karnacji. Skryty, zamknięty w sobie. Jednocześnie wesoły i przyjacielski. Wystarczy go lepiej poznać, co nie jest zbyt proste.
               Wojciech „Komzor” Komarnicki – rok starszy od narciarki szarooki blondyn.



               Michał siedział na sofie i z uwagą śledził sportowe wydanie wiadomości na płaskim ekranie niedużego telewizora.
- Sportowa tragedia na stoku. – siatkarz pogłośnił i nachylił się do przodu. Łokcie wsparł na kolanach, a pięściami podparł brodę. Prezenterka kontynuowała, a na ekranie ukazało się nagranie z dzisiejszego giganta przedstawiające upadek. – Niespełna dwudziestoletnia narciarka z Polski uległa groźnie wyglądającemu wypadkowi. Gdy większość komentatorów zdążyła ogłosić, iż Anna Baszczyńska pewnie zmierza po pierwsze zwycięstwo w mistrzostwach, narciarka straciła panowanie nad nartami i wypadła z trasy, tym samym nie kończąc zawodów. Zawodniczka opuściła stok o własnych siłach, jednak nie wiadomo czy wystąpi w kolejnych zawodach.
- Jasna cholera! – syknął atakujący i zadzwonił na recepcję. – Chciałbym zamówić wino – powiedział po włosku.
- Dobrze. Za chwilę je panu dostarczymy – odpowiedział kobiecy głos.


               Stał przed apartamentem narciarki, trzymając wino za plecami. Zapukał kilkakrotnie. Gdy drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Anka, wyciągnął zza pleców lewą rękę i powiedział z uśmiechem:
- Może miałabyś ochotę?
Anka spojrzała na butelkę, a później na samego siatkarza, unosząc lewą brew.
- Jeśli chcesz mnie upić, by później przelecieć,  jedno wino to za mało. Dużo za mało – uchyliła szerzej drzwi i zaprosiła Michała do środka.

               Zaytsev wyskoczył zza rogu i zaczął się skradać w kierunku apartamentu nr 383, do którego właśnie wszedł Łasko. No nie wierzę! Wpuściła go!. Ivan przylgnął do drzwi i wytężył słuch. Ciągle rozmawiają… Ivan! Jest nadzieja. Jeszcze nie wszystko stracone.  Przyjmujący zatarł dłonie.

               Promienie porannego słońca padły na twarz narciarki. Zmarszczyła nos w geście protestu. Nie miała ochoty opuszczać cieplutkiego łóżka., które jeszcze ostatniej nocy nie było takie niewygodne. Pewnie wczoraj przygrzałam również plecami, pomyślała, starając się ustalić przyczynę bólu kręgosłupa. Poczuła  czyjś oddech na twarzy. Otworzyła oczy. Bynajmniej nie znajdowała się w swojej hotelowej sypialni. Pół metra przed nią stały dwie puste butelki wina oraz również dwie szklanki. Powoli zaczynała kojarzyć, gdzie się znajduje. Obudziła się w półleżącej pozycji w ramionach siatkarza, którego znała raptem kilka dni.
- O matko – szepnęła, unosząc dłoń do ust.
Powoli zdjęła z siebie, przykrywający ich koc i starała się jak najdyskretniej wymknąć z objęć Michała. Usłyszała krótkie stęknięcie.
- Co robisz? – para zaspanych, orzechowych oczu uważnie się w nią wpatrywała.
               Nie udało się.
- Idę umyć zęby – palnęła bez namysłu i z niknęła w łazience.
               Oparła się o umywalkę i spojrzała swojemu odbiciu prosto w oczy. Na policzku miała odciśnięty szew koszulki siatkarza. Odkręciła zimną wodę i pochyliła się, by obmyć twarz. Następnie osuszyła ją ręcznikiem, próbując odtworzyć przebieg wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
               Rozmawiali. Michał zamówił drugie wino. Jakiś hałas pod drzwiami, którym się zbytnio nie przejęli. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła w ramionach siatkarza.
               Było jej wstyd. Nie, to nie jest odpowiednie określenie. Była skrępowana zaistniałą sytuacją.
               Dobrze, że do niczego więcej nie doszło.
               Spięła niesforne loki w luźny kok i opuściła pomieszczenie.
               Michał składał koc. Nie zauważył jej. Stała oparta o ścianę i przyglądała mu się.
- Ja to pozmywam – ruszyła  jego stronę, gdy chwycił szklanki.
Na dźwięk jej głosu niemal nie podskoczył. Odwrócił się w jej kierunku.
Jak długo tam stała?
Nie miał pojęcia.
Narciarka przepłukała szklanki, a siatkarz wyrzucił butelki po winie. Spojrzała na zegarek.
- Lepiej się pospieszmy, jeśli chcemy zdążyć na śniadanie – przerwała ciszę.

               Otworzyła drzwi, a do apartamentu wpadł Ivan. Musiał zasnąć, gdy siedział pod apartamentem i podsłuchiwał ich zeszłego wieczoru.


~
Nie podoba mi się. Przepraszam, że tak to zjebałam.