Czas mknął
tak szybko. Wydawać by się mogło, że właśnie pięć minut temu rozczarowana
narciarka zbierała się z trasy po upadku. Że wczoraj padła ofiarą pędzącego
korytarzem siatkarza. Tymczasem
Mistrzostwa skończyły się dwa dni temu, a samolot wzbijał się nad ośnieżonymi
Włochami. W walizce dwa medale, a w nich zamknięte jedne z najlepszych chwil
życia. Złoto w supergigancie, koronnej konkurencji Anki, najlepszy prezent
urodzinowy jaki kiedykolwiek mogłaby sobie sprawić. Ale czy najlepszy w ogóle? Była
pewna, że nie, bo żadne osiągnięcie nigdy nie będzie więcej warte niż
otaczający nas ludzie. To z nimi cieszymy się sukcesami, to z nimi dzielimy
smutki i niepowodzenia. To oni są płomykami oświetlającymi noc życia, gwiazdami,
których wypatrujemy, gdy niebo spowijają burzowe chmury, by znów bezkresna ciemność stała piękna i
bezpieczna.
Była
wdzięczna za babcię, za trójkę popaprańców śpiewającą i grającą jej „Sto lat”
przez Skype’a (co z pewnością nie byłoby tak samo rozbrajające, gdyby nie
robili tego na konferencji, każdy ze swojego pokoju, czym rozbawili narciarkę
do łez), za Michała, który sprawił, że następnego dnia choć na chwilę
zapomniała o nieukończonych zawodach. On również nie żałował, że wziął ją wtedy
na mecz. To właśnie jej zawdzięcza otrzymaną statuetkę MVP. To dzięki niej
udowodnił sobie i trenerowi, że można na nim polegać, że jest gotowy stać się
najlepszym atakującym świata. Bo, gdy wszyscy stracili wiarę w zwycięstwo, to
właśnie ona przerwała ciszę, krzycząc: Łasko,
ogarnij się wreszcie!
„Raz w życiu spotkasz kogoś,
kto wywróci do góry nogami cały Twój świat.
Sprawi, że znajdziesz
siłę, by dalej walczyć.”*
Nigdy nie
zapomni wybuchu radości, gdy w dzień urodzin zdobyła złoto. Pamiętał jej zaskoczoną
minę, gdy zobaczyła go tam za bandami reklamowymi, które bez trudu przeskoczyła
i wylądowała w jego ramionach, a buty narciarskie zostawiły sińce na jego
łydkach. Wszystko działo się tak szybko, że nawet tego nie poczuł. Zorientował
się dopiero w apartamencie. Pamiętał jak na jej twarzy rozkwitał coraz większy
uśmiech, gdy wieczorem tego samego dnia odpakowywała prezent który dla niej
zrobił.
- I jak, podoba ci się?–
zapytał niepewnie, obserwując reakcję dziewczyny.
- Matko. Michał, jest
piękny – odparła obracając w rękach
biały kask z jakby naszkicowanym ołówkiem godłem Polski, w którym pominięto tło
i zastąpiono je szarą poświatą tak, że sprawiało wrażenie, że wglądało jakby
włożono pod kartkę złotówkę i pokolorowano. Zaś z tyłu na dole było napisane: „Nie
ważne, czy się wygrywa. Ważne jak się do tego dąży. Trydent, 11 stycznia 2010”
– Dziękuję – szepnęła, całując siatkarza w policzek.
- Cieszę się, że ci się
podoba – uśmiechnął się. – Nieźle się z nim nakombinowałem.
- Sam to narysowałeś?!
– Anka spojrzała na Michała z niedowierzaniem.
- No… tak, sam – powiedział lekko speszony, wprawiając
solenizantkę w jeszcze większe osłupienie.
Na
wspomnienie wczorajszej imprezy zorganizowanej przez siatkarzy, uśmiech
mimowolnie zagościł na twarzy świeżo upieczonej mistrzyni świata. Uśmiech,
którego nie zmącił nawet przewijający się obraz Ivana , który, ośmielony przez
alkohol, próbował ją obmacać podczas tańca, co skończyło się ciosem poniżej
pasa i obrażonym Zaytsevem siedzącym gdzieś w kącie. Niemal nie wybuchła
śmiechem, gdy przypomniały jej się balety z Savanim do I Love Rock ‘n’ Roll Joan
Jett oraz duetu z Draganem, podczas skakania po sofie i śpiewania razem z
Johnem Bon Jovi It’s My Life i Livin’
On A Prayer. Lecz to nie były
najlepsze wspomnienia z tamtego wieczoru.
Dobiegająca z
głośników muzyka diametralnie się zmieniła. Szybkie klubowe rytmy zostały
zastąpione przez „Hero” Enrique
Iglesiasa. Anka wpatrywała się w orzechowe oczy atakującego niczym zahipnotyzowane.
Jakby cały świat zaczynał i kończył się właśnie w nich. Jakby nie istniał
wszechświat. Jakby był tylko on. Chwilę później jej głowa spoczęła na jego
klatce piersiowej. Jej ciało szczelnie zamknięte w jego silnych ramionach,
prowadzone przez siatkarza kołysało się w rytm muzyki. Przymknęła oczy.
Oszołomiona zapachem perfum mężczyzny, wsłuchiwała się w bicie jego serca. On
zaś oparł swoją głowę na jej głowie. Pocałował ją we włosy, by chwilę później
ukryć w nich twarz, delikatnie rozdmuchując najbliższe kosmyki oddechem.
~
*Bryan
Adams – „Heaven” (tłumaczenie moje, nie do końca dosłowne, ale myślę, że sens
pozostał ten sam ;))
„Będą
wakacje, będę częściej pisać”… chyba już
nic nie będę obiecywać, bo potem jest, jak jest.
Przepraszam,
że dopiero teraz i przepraszam, że taki mdły i smętny. Nie tak to miało
wyglądać.
Dziękuję Wam
bardzo za komentarze. Ten rozdział jest dla Was wszystkich komentujących.
Dziękuję jeszcze raz ;*