piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 6

Czas mknął tak szybko. Wydawać by się mogło, że właśnie pięć minut temu rozczarowana narciarka zbierała się z trasy po upadku. Że wczoraj padła ofiarą pędzącego korytarzem siatkarza.  Tymczasem Mistrzostwa skończyły się dwa dni temu, a samolot wzbijał się nad ośnieżonymi Włochami. W walizce dwa medale, a w nich zamknięte jedne z najlepszych chwil życia. Złoto w supergigancie, koronnej konkurencji Anki, najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek mogłaby sobie sprawić. Ale czy najlepszy w ogóle? Była pewna, że nie, bo żadne osiągnięcie nigdy nie będzie więcej warte niż otaczający nas ludzie. To z nimi cieszymy się sukcesami, to z nimi dzielimy smutki i niepowodzenia. To oni są płomykami oświetlającymi noc życia, gwiazdami, których wypatrujemy, gdy niebo spowijają burzowe chmury, by znów bezkresna ciemność stała piękna i bezpieczna.
Była wdzięczna za babcię, za trójkę popaprańców śpiewającą i grającą jej „Sto lat” przez Skype’a (co z pewnością nie byłoby tak samo rozbrajające, gdyby nie robili tego na konferencji, każdy ze swojego pokoju, czym rozbawili narciarkę do łez), za Michała, który sprawił, że następnego dnia choć na chwilę zapomniała o nieukończonych zawodach. On również nie żałował, że wziął ją wtedy na mecz. To właśnie jej zawdzięcza otrzymaną statuetkę MVP. To dzięki niej udowodnił sobie i trenerowi, że można na nim polegać, że jest gotowy stać się najlepszym atakującym świata. Bo, gdy wszyscy stracili wiarę w zwycięstwo, to właśnie ona przerwała ciszę, krzycząc: Łasko, ogarnij się wreszcie!

„Raz w życiu spotkasz kogoś, kto wywróci do góry nogami cały Twój świat.
Sprawi, że znajdziesz siłę, by dalej walczyć.”*

Nigdy nie zapomni wybuchu radości, gdy w dzień urodzin zdobyła złoto. Pamiętał jej zaskoczoną minę, gdy zobaczyła go tam za bandami reklamowymi, które bez trudu przeskoczyła i wylądowała w jego ramionach, a buty narciarskie zostawiły sińce na jego łydkach. Wszystko działo się tak szybko, że nawet tego nie poczuł. Zorientował się dopiero w apartamencie. Pamiętał jak na jej twarzy rozkwitał coraz większy uśmiech, gdy wieczorem tego samego dnia odpakowywała prezent który dla niej zrobił.
              
               - I jak, podoba ci się?– zapytał niepewnie, obserwując reakcję dziewczyny.
- Matko. Michał, jest piękny – odparła obracając w  rękach biały kask z jakby naszkicowanym ołówkiem godłem Polski, w którym pominięto tło i zastąpiono je szarą poświatą tak, że sprawiało wrażenie, że wglądało jakby włożono pod kartkę złotówkę i pokolorowano. Zaś z tyłu na dole było napisane: „Nie ważne, czy się wygrywa. Ważne jak się do tego dąży. Trydent, 11 stycznia 2010” – Dziękuję – szepnęła, całując siatkarza w policzek.
- Cieszę się, że ci się podoba – uśmiechnął się. – Nieźle się z nim nakombinowałem.
- Sam to narysowałeś?! – Anka spojrzała na Michała z niedowierzaniem.
- No… tak,  sam – powiedział lekko speszony, wprawiając solenizantkę w jeszcze większe osłupienie.


               Na wspomnienie wczorajszej imprezy zorganizowanej przez siatkarzy, uśmiech mimowolnie zagościł na twarzy świeżo upieczonej mistrzyni świata. Uśmiech, którego nie zmącił nawet przewijający się obraz Ivana , który, ośmielony przez alkohol, próbował ją obmacać podczas tańca, co skończyło się ciosem poniżej pasa i obrażonym Zaytsevem siedzącym gdzieś w kącie. Niemal nie wybuchła śmiechem, gdy przypomniały jej się balety z Savanim do I Love Rock ‘n’ Roll  Joan Jett oraz duetu z Draganem, podczas skakania po sofie i śpiewania razem z Johnem Bon Jovi  It’s My Life  i Livin’ On A Prayer.  Lecz to nie były najlepsze wspomnienia z tamtego wieczoru.

Dobiegająca z głośników muzyka diametralnie się zmieniła. Szybkie klubowe rytmy zostały zastąpione przez „Hero” Enrique Iglesiasa. Anka wpatrywała się w orzechowe oczy atakującego niczym zahipnotyzowane. Jakby cały świat zaczynał i kończył się właśnie w nich. Jakby nie istniał wszechświat. Jakby był tylko on. Chwilę później jej głowa spoczęła na jego klatce piersiowej. Jej ciało szczelnie zamknięte w jego silnych ramionach, prowadzone przez siatkarza kołysało się w rytm muzyki. Przymknęła oczy. Oszołomiona zapachem perfum mężczyzny, wsłuchiwała się w bicie jego serca. On zaś oparł swoją głowę na jej głowie. Pocałował ją we włosy, by chwilę później ukryć w nich twarz, delikatnie rozdmuchując najbliższe kosmyki oddechem.



~

*Bryan Adams – „Heaven” (tłumaczenie moje, nie do końca dosłowne, ale myślę, że sens pozostał ten sam ;))

„Będą wakacje, będę częściej pisać”…  chyba już nic nie będę obiecywać, bo potem jest, jak jest.
Przepraszam, że dopiero teraz i przepraszam, że taki mdły i smętny. Nie tak to miało wyglądać.

Dziękuję Wam bardzo za komentarze. Ten rozdział jest dla Was wszystkich komentujących. Dziękuję jeszcze raz ;*

wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział 5

Dla Kiki


Narty gładko sunęły pa zmrożonym śniegu, płynnie przecinając bramki giganta. Lodowaty wiatr smagał zmarznięte policzki, malując je jasnymi odcieniami szkarłatu. Nogi - zmęczone uprzednim zbyt długim oczekiwaniem na start, ciasno zaciśnięte w sztywnych butach narciarskich. Znów zaczynały drętwieć, tym samym potęgując piekielne pieczenie w udach.
Jeszcze tylko cztery bramki.
Trzy…
Tuż przed przedostatnią bramką. Pozornie niegroźny uskok. Narty odmówiły posłuszeństwa zbyt mocno zmęczonym nogom narciarki. Drętwiejące stopy i zakwaszone uda przestały być tak uciążliwe na skutek nowego, potężniejszego bólu spowodowanego upadkiem na zmrożoną trasę.
- Cholera!- przeklęła, uderzając pięścią o podłoże.
               Miała ochotę krzyczeć, wykrzyczeć wszystkie negatywne emocje targające jej sercem.
               Powstrzymała się.
               Umysł nakazywał zachować zimną krew. Pozory. Była wściekła. Krew buzowała w żyłach niczym magma, która lada moment wydostanie się z wnętrza wulkanu.
               Narty zjechały na sam dół trasy, pod bandy reklamowe. Wcześniej tego nie zauważyła. Podniosła się i niezgrabnie zeszła z trasy, mimo krzyków ratowników, którzy kazali jej się nie ruszać. Cieszyła się, że nie zdążyli po nią przyjechać i dla dramaturgii znieść ją na noszach.
Jakby sam upadek nie był wystarczająco zawstydzający.


Klatka schodowa hotelu rozbrzmiewała gromkim, męskim śmiechem. Trzech siatkarzy stało tuż przy schodach na trzecim piętrze i zwijało się z rozbawienia.
- Ała, kurwa! – zawył Dragan, gdy po raz kolejny nadział się na barierkę.
               Cztery grube czapki kolegów z klubu naciągnięte na oczy  całkowicie wyłączyły jego zmysł wzroku.  Mimo tego siatkarz dzielnie próbował wspiąć się po schodach. Już było tak blisko. Wyciągnął ręce do przodu i zaczął wymachiwać nimi na wszystkie strony, by sprawdzić, czy przypadkiem znowu na coś nie wpadnie. Gdy nie napotkał żadnej przeszkody, ruszył naprzód. Niestety. Zapomniał, że znajduje się na schodach i zakopnął o jeden ze stopni, wzniecając kolejną salwę śmiechu. Przynajmniej nie musiał wysłuchiwać kąśliwych uwag – jego koledzy z trudem łapali powietrze.
               Skoro już znajdował się na kolanach, postanowił dokończyć swoją drogę do apartamentu na czworaka. Prawdę mówiąc szło mu o wiele lepiej niż wcześniej. Rozochocony postanowił jeszcze trochę przyspieszyć, zapominając, że czeka go jeszcze jeden zakręt… Z impetem uderzył o ścianę koloru adwokatu i zawył z bólu, leżąc na ciemnobordowej wykładzinie.
-  Drago! To nie jest łóżko! Nie możesz tam spać! – naigrywał się z rozgrywającego Zaytsev, a Łasko i Savani wybuchli jeszcze głośniejszym śmiechem.


               Weszła do hotelu. Przed chwilą prawie pokłóciła się z trenerem. Przecież sama mogła ocenić czy potrzebuje pomocy lekarza czy nie. Była tylko trochę poobijana, poza tym przeżyła już gorsze upadki i nigdy nic poważnego jej się nie stało. Przeszła obok recepcji, przy której stała młoda włoszka o zbyt miłym uśmiechu, sprawiającym wrażenie fałszywego. Wyjątkowo udała się w stronę windy.

              
               Rechotanie siatkarzy rozciął głośny, przepełniony agresją krzyk.
- Drago? – Savani spojrzał w stronę miejsca, gdzie przed chwilą znajdował się rozgrywający.
- Co ty! Przecież on tak głośno nie potrafi… - Zaytsev również chciał odszukać wzrokiem mężczyznę, jednak nikogo nie ujrzał.
- Kurwa, nareszcie.- odetchnął Travica, gdy znalazł się u stóp zdezorientowanych siatkarzy i natychmiast pozbył się licznych nakryć głowy, ograniczających jego pole widzenia do zera.
- Drago! – Ivan rzucił się na szyję rozgrywającego, tym samym sprowadzając ściągającego czapki siatkarza do pozycji leżącej. – A już myślałem, że cię gwałcą w jakiejś klitce pod schodami!
- Co? Jaka klitka? – zdezorientowany Dragan ściągnął brwi, skrępowany ciałem przyjmującego. – W ogóle co ty odpierdalasz?! Złaź ze mnie!
- To nie słyszałeś tego wrzasku? – Ivan uniósł się delikatnie tak, by móc spojrzeć Chorwatowi w twarz.
               W tym czasie drzwi windy otworzyły się, jednak jej opuszczenie utrudniała dwójka siatkarzy leżąca tuż przed nią. Anka odchrząknęła. Nie miała ochoty wdawać się w jakąkolwiek dyskusję.
- Panowie, pani chyba chciałaby przejść – powiedział Savani, drapiąc się po karku, a dwie głowy odwróciły się w stronę narciarki.
- O Ana – odezwał się Zaytsev i natychmiast stanął obok dziewczyny.
               Tylko nie on! Błagam!
               Travica stał speszony kilka metrów dalej, a Łasko tuz za nim.
- I jak poszło? Medal jak nic!
               Zignorowała pytanie blondyna i ruszyła do swojego apartamentu. Gdy wychodziła z windy ich spojrzenia na moment się skrzyżowały. Spuściła wzrok i przyspieszyła kroku.
               Świetnie! Nawet oni już wiedzą!
              Drżącymi dłońmi próbowała wsunąć klucz do zamka.  Po kilku minutach starań warknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nie odrywając ręki od dwumetrowej płyty drewna, oparła nań czoło. Po policzkach pociekły łzy. Łzy bezsilności, które tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyły. Nienawidziła mazgai, a teraz sama nie potrafiła powstrzymać słonych kropli cieknących jej z oczu. Mocniej ścisnęła pięść z kluczem, który niemal przebił jej skórę. Nagle poczuła jak ktoś delikatnym ruchem rozluźnia jej uścisk, dając ulgę pobielałym kłykciom i wyciąga z jej dłoni klucz.
- Pomogę ci, nerwusie.
Zadrżała, gdy usłyszała jego głos. Szybkim ruchem otarła łzy. Nie spojrzała na niego. Nie chciała teraz widzieć nikogo. A już w szczególności jego. Nie miała ochoty wysłuchiwać pustych słów pocieszenia. Zdarza się. Nic nie mogłaś na to porodzić. To nie twoja wina. Doskonale wiedziała, że tak nie było. To była jej i tylko jej wina. To ona straciła na moment koncentrację. To ona wypadła z toru. To ona nie zaliczyła przejazdu.
               Nawet nie zauważyła kiedy drzwi otworzyły się, a ona znalazła się w środku. Dopiero trzask ich zamykania przywrócił ją rzeczywistości.  Odwróciła się. Jak się okazało siatkarz stał tuż za nią.
             Dopiero teraz ujrzał kilkucentymetrową szramę na kości żuchwy narciarki. Mógł się tylko domyślać, w jaki sposób powstała. Widząc jej zaczerwienione od łez i przepełnione złością oczy, wolał nie pytać. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przytulił ją.
Przymknęła oczy i zatonęła w jego ramionach. Uspokoiła się.
- Michał… - zaczęła cicho i wyślizgnęła się z objęć siatkarza. – Nie zrozum mnie źle, ale… Wolałabym zostać sama.
      Odwróciła się do niego plecami. Nic nie powiedział. Wyszedł. Poinformował ją o tym trzask zamykanych drzwi.
             Zacisnęła ręce w pięści. Była wściekła, że przyłapał ją na łzach, których tak bardzo nienawidziła. Była wściekła, że zobaczył ją słabą. Nie rozumiała, dlaczego tak się zachowuje. Przecież ona nie płacze. Już na pewno nie z takich powodów. 
               Do jej uszu dobiegły pierwsze takty „Bitter Taste”  Three Days Grace.
               Rozsunęła telefon i przyłożyła do ucha.
- Ty, ty, TY! Co ty sobie wyobrażasz. Co ty tam za fikołki na stoku na stoku wyprawiasz?! Tak beze mnie?! Ja rozumiem, że wyraz artystyczny musi być, no ale…
- Daniel! – krzyknęła uradowana do aparatu.
- Andrut! – w słuchawce rozległ się nowy głos.
- Barto! – na twarzy Anki gościł coraz większy uśmiech. – Ale za Andruta i tak masz wpierdol.
- Dynamoo! – narciarka usłyszała jeszcze jeden męski głos. Wszyscy byli w komplecie.

               Daniel Czendlik, Bartosz Zmełty, Wojciech Komarnicki, Anna Baszczyńska. Wokalista, basista, perkusista, gitarzystka.  Razem – Przebaczyć Przeznaczeniu -  zespół obecnie znajdujący się w twórczym letargu. Główną przyczyną powstania grupy był koncert charytatywny, który Anka postanowiła zorganizować, by zebrać fundusze dla schroniska dla zwierząt w Cieszynie.

               Daniel „Smoku” Czendlik – wysoki dwudziestojednoletni mężczyzna o hipnotyzującym szafirowym spojrzeniu,  mlecznej skórze i szopą kruczoczarnych włosów na głowie. Z Anką znają się od dawna. Jest dla niej jak brat. On sam traktuje ją jak młodszą siostrę.
               Bartosz „Zmełcik” Zmełty – najwyższy z zespołu. Jest rówieśnikiem wokalisty. Brązowooki brunet o ciemnej karnacji. Skryty, zamknięty w sobie. Jednocześnie wesoły i przyjacielski. Wystarczy go lepiej poznać, co nie jest zbyt proste.
               Wojciech „Komzor” Komarnicki – rok starszy od narciarki szarooki blondyn.



               Michał siedział na sofie i z uwagą śledził sportowe wydanie wiadomości na płaskim ekranie niedużego telewizora.
- Sportowa tragedia na stoku. – siatkarz pogłośnił i nachylił się do przodu. Łokcie wsparł na kolanach, a pięściami podparł brodę. Prezenterka kontynuowała, a na ekranie ukazało się nagranie z dzisiejszego giganta przedstawiające upadek. – Niespełna dwudziestoletnia narciarka z Polski uległa groźnie wyglądającemu wypadkowi. Gdy większość komentatorów zdążyła ogłosić, iż Anna Baszczyńska pewnie zmierza po pierwsze zwycięstwo w mistrzostwach, narciarka straciła panowanie nad nartami i wypadła z trasy, tym samym nie kończąc zawodów. Zawodniczka opuściła stok o własnych siłach, jednak nie wiadomo czy wystąpi w kolejnych zawodach.
- Jasna cholera! – syknął atakujący i zadzwonił na recepcję. – Chciałbym zamówić wino – powiedział po włosku.
- Dobrze. Za chwilę je panu dostarczymy – odpowiedział kobiecy głos.


               Stał przed apartamentem narciarki, trzymając wino za plecami. Zapukał kilkakrotnie. Gdy drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Anka, wyciągnął zza pleców lewą rękę i powiedział z uśmiechem:
- Może miałabyś ochotę?
Anka spojrzała na butelkę, a później na samego siatkarza, unosząc lewą brew.
- Jeśli chcesz mnie upić, by później przelecieć,  jedno wino to za mało. Dużo za mało – uchyliła szerzej drzwi i zaprosiła Michała do środka.

               Zaytsev wyskoczył zza rogu i zaczął się skradać w kierunku apartamentu nr 383, do którego właśnie wszedł Łasko. No nie wierzę! Wpuściła go!. Ivan przylgnął do drzwi i wytężył słuch. Ciągle rozmawiają… Ivan! Jest nadzieja. Jeszcze nie wszystko stracone.  Przyjmujący zatarł dłonie.

               Promienie porannego słońca padły na twarz narciarki. Zmarszczyła nos w geście protestu. Nie miała ochoty opuszczać cieplutkiego łóżka., które jeszcze ostatniej nocy nie było takie niewygodne. Pewnie wczoraj przygrzałam również plecami, pomyślała, starając się ustalić przyczynę bólu kręgosłupa. Poczuła  czyjś oddech na twarzy. Otworzyła oczy. Bynajmniej nie znajdowała się w swojej hotelowej sypialni. Pół metra przed nią stały dwie puste butelki wina oraz również dwie szklanki. Powoli zaczynała kojarzyć, gdzie się znajduje. Obudziła się w półleżącej pozycji w ramionach siatkarza, którego znała raptem kilka dni.
- O matko – szepnęła, unosząc dłoń do ust.
Powoli zdjęła z siebie, przykrywający ich koc i starała się jak najdyskretniej wymknąć z objęć Michała. Usłyszała krótkie stęknięcie.
- Co robisz? – para zaspanych, orzechowych oczu uważnie się w nią wpatrywała.
               Nie udało się.
- Idę umyć zęby – palnęła bez namysłu i z niknęła w łazience.
               Oparła się o umywalkę i spojrzała swojemu odbiciu prosto w oczy. Na policzku miała odciśnięty szew koszulki siatkarza. Odkręciła zimną wodę i pochyliła się, by obmyć twarz. Następnie osuszyła ją ręcznikiem, próbując odtworzyć przebieg wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
               Rozmawiali. Michał zamówił drugie wino. Jakiś hałas pod drzwiami, którym się zbytnio nie przejęli. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła w ramionach siatkarza.
               Było jej wstyd. Nie, to nie jest odpowiednie określenie. Była skrępowana zaistniałą sytuacją.
               Dobrze, że do niczego więcej nie doszło.
               Spięła niesforne loki w luźny kok i opuściła pomieszczenie.
               Michał składał koc. Nie zauważył jej. Stała oparta o ścianę i przyglądała mu się.
- Ja to pozmywam – ruszyła  jego stronę, gdy chwycił szklanki.
Na dźwięk jej głosu niemal nie podskoczył. Odwrócił się w jej kierunku.
Jak długo tam stała?
Nie miał pojęcia.
Narciarka przepłukała szklanki, a siatkarz wyrzucił butelki po winie. Spojrzała na zegarek.
- Lepiej się pospieszmy, jeśli chcemy zdążyć na śniadanie – przerwała ciszę.

               Otworzyła drzwi, a do apartamentu wpadł Ivan. Musiał zasnąć, gdy siedział pod apartamentem i podsłuchiwał ich zeszłego wieczoru.


~
Nie podoba mi się. Przepraszam, że tak to zjebałam.

wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 4


               Anna Baszczyńska była sensacją tegorocznych Mistrzostw Świata, choć te dopiero co się zaczęły. Wprawdzie nie stanęła na podium, jednak jej piąte miejsce było sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza dla niej samej, gdyż slalom nigdy nie był jej najmocniejszą stroną – albo wygrywała, albo nie kończyła któregoś z przejazdów. Zatem piąte miejsce na tej rangi zawodach było dla (jeszcze)  dziewiętnastolatki sporym sukcesem. Gdyby ktoś przed startem powiedział jej, że znajdzie się w pierwsze dziesiątce, nie uwierzyłaby mu, a jego wypowiedź skomentowała gromkim śmiechem. A jednak – życie potrafi zaskakiwać, człowiek potrafi zaskakiwać. Nawet sam siebie.
               Właśnie skończyła rozmowę telefoniczną z babcią – jedną z najbliższych jej osób. Oczywiście nie obyło się bez słów troski i po raz setnego powtórzenia, że ma na siebie uważać i nie brać niczego od obcych. Dokładnie tak, jak kiedy miała siedem lat i zaczynała swoją przygodę z edukacją. W oczach babci już zawsze będzie małą wnuczką, o którą trzeba się troszczyć z całych sił. Chociaż już prawie dwa lata była pełnoletnia, nadal nic się nie zmieniło i się nie zmieni. Była tego pewna na sto dziesięć procent.
               Pomimo wielkiego szczęścia w jej głowie ciągle rodziła się myśl – pytanie, czy rodzice byliby z niej dumni, z jej sukcesów, ale przede wszystkim czy byliby dumni z tego, jakim jest człowiekiem. Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Mogła mieć jedynie nadzieję, że tak właśnie by było.
               Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Zerwała się więc i wolnym krokiem udała się w stronę wejścia do apartamentu.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć, że grasz w zespole? -  rzucił Łasko, gdy tylko uchyliła drzwi i w ułamku sekundy znalazł się w środku.
- Co? W jakim zespole? – popatrzyła na niego błędnym wzrokiem, a ten podsunął jej pod nos laptopa z filmikiem, który bardzo dobrze znała.
Stare, dobre czasy, pomyślała, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Nigdy nie lubiła oglądać filmików ze swoim udziałem. Czuła się wtedy nieswojo, peszyło ją to. Jednak teraz z uwagą śledziła każdy szczegół zmieniającego się obrazu. Patrzyła, jak przy jednej z gitarowych solówek wskakuje na stojący na scenie fortepian i daje się ponieść emocjom, muzyce, szarpiąc z pasją struny elektrycznej gitary. 
Doskonale pamiętała również spocone ręce i zdecydowanie zbyt szybko kołaczące serce przed wejściem na scenę. Pamiętała wiele innych chwil, które przeżyła z chłopakami. Gdyby babcia wiedziała przynajmniej o połowie tego, co się działo…
- No co? Może mi powiesz, że ta skacząca burza loków z ADHD to nie ty? – Michał spojrzał na Ankę wyczekująco, niemal z pretensją.
- Nie powiem! – zaśmiała się.
- To dlaczego nic o tym nie wiem?
- Bo nie pytałeś? – spojrzała na niego robiąc minę, jakby właśnie stwierdziła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. – A poza tym, to co? Miałam ci powiedzieć po tym jak mnie stratowałeś : Ej, koleś wiesz co zrobiłeś?! Właśnie prawie uszkodziłeś przyszłą gwiazdę rocka! Lepiej módl się o litość!
- No dobra. Masz rację – powiedział nieco speszony. – A tak w ogóle to gratuluję lokaty – uśmiechnął się.
- Skąd wiesz?
- Na pewno nie od ciebie. Mam swoich informatorów – wyszczerzył się, a Anka spojrzała na niego mrużąc oczy.
- Mam się czuć inwigilowana?
- Nie, nie. Już na pewno nie przeze mnie.
- A przez kogo?
- Yyy…. Ale nie masz się czego bać. On i tak jest zbyt głupi..
- Ahaa, okeej.
- No co?
- Oj Michał, Michał… A tak w ogóle to jak ty masz na nazwisko, co? – spojrzała na niego, podpierając ręce na biodrach.
- Ja?
- A widzisz tu jeszcze kogoś? – rozejrzała się wokoło.- Może potrzebujesz pomocy specjalisty? Ale wiesz, biały pokój bez klamek to wcale nie jest takie faje miejsce…
- Ha-ha-ha. Bardzo śmieszne…
- Wiem – powiedziała dumnie. – To powiesz mi, czy nie? – spojrzała na siatkarza wyczekująco.- Jak mi nie powiesz, to i tak się dowiem – dodała pospiesznie.
- Łasko.
- Łasko – mruknęła pod nosem. – ŁASKO?! – wytrzeszczyła oczy. – Czy ty masz coś wspólnego z TYM Lechem Łasko?
- To mój ojciec – odpowiedział lekko zmieszany, chwytając się ręką za kark.
- I nic mi nie powiedziałeś?! – zrobiła jeszcze większe oczy.- Dobra, dobra, wiem – dodała, gdy tylko otworzył usta.


               Wracał do swojego apartamentu. Niby nic nadzwyczajnego, jednak nie miał ochoty oglądać głupkowatej mordy Ivana i słuchać jego jakże „inteligentnych” docinek. Co gorsza nadal nie miał pomysłu na prezent dla narciarki. Chciał kogoś podpytać, kogoś kto zna pannę Baszczyńską dłużej od niego, kogoś kto mógłby mu  doradzić, podsunąć jakiś pomysł. Problem w tym, że nie miał pojęcia, kim ta osoba mogłaby być. Bo przecież do mamy nie zadzwoni, do ojca też, a do brata to tak jakby zapytał Ivana. Pokręcił głową z rezygnacją, gdy jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą zobaczył średniego wzrostu szatyna, który, z tego co wiedział Łasko, był trenerem Anki. Przyspieszył kroku i chwilę później maszerował obok szkoleniowca.
- Przepraszam, pan jest trenerem Anny Baszczyńskiej, zgadza się?
- Tak, to prawda. O co chodzi?
- Michał Łasko – wyciągnął rękę w stronę rozmówcy, który odwzajemnił gest, mówiąc: Marcin Hajduk. – To pewnie zabrzmi trochę głupio… może bardzo głupio, ale myślę, że pan jest jedyną osobą, która może mi pomóc.
- Proszę mówić.
- Bo widzi pan… Za dwa dni Anka ma urodziny, a ja kompletnie nie wiem, co mógłbym jej kupić. Pan ją zna dłużej ode mnie, więc pomyślałem, że może coś mi pan podpowie…
- To o to chodzi – trener uśmiechnął się pod nosem.- Krótko mówiąc, masz przechlapane… Właściwie nie wiem, co mam ci powiedzieć. Pod względem prezentów Anka jest bardzo specyficzną osobą... Powiem tak: nie liczy się za ile, liczy się oryginalność i wysiłek włożony w wykonanie prezentu. Ona nie lubi dostawać rzeczy drogich. Woli coś niezbyt kosztownego, ale z pomysłem. Robótki ręczne mile widziane – Marcin zaśmiał się krótko.- I niech cię ręka boska strzeże przed różami, zwłaszcza czerwonymi. Najlepiej przed różami w ogóle. To tak na przyszłość. – mężczyzna poklepał siatkarza po ramieniu i odszedł.
- Pomógł mi pan, doprawdy tak mi pan pomógł, tak mi pan umysł rozjaśnił że chyba nic mi to nie dało – bełkotał pod nosem, koncentrując wzrok na oddalającej się sylwetce.


~
Kabum! I oto kolejny rozdział. Dużo później niż planowałam, iny niż planowałam i krótszy niż planowałam. 


azzurri, (mam nadzieję, że dobrze napisałam ;D) witam serdecznie. Bardzo nie cieszy, że to, co piszę ci się podoba. A co do wielkiej miłości, to jest w planach, ale czy będzie taka, na jaką liczysz, to się okaże ;D

kika, wiem, jestem okropna, ale to jeszcze nie czas na Twój rozdział, ale nic się nie martw - doczekasz się ;D



piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział 3


Dla biednej czytelniczki, która nie może dodać komentarza.

Glany czy oficerki, glany czy oficerki, glany czy oficerki. Była za piętnaście trzynasta, a Anka biła się z myślami, spoglądając to na jedne, to na drugie buty. Dobra oficerki… bo jak go w glanach przypadkiem podeptam, to już mnie nigdzie nie zaprosi.
              
               Chodzili po mieście już jakieś trzy godziny, jednak żadne z nich nie miało poczucia płynącego czasu.
- Michaał?
- Tak?
- Mogę cię wrzucić do zaspy?- narciarka wyszczerzyła się ku siatkarzowi.
- Co? Nie.
- Jesteś pewny?
- Yhm.
- Ale dlaczegooo? – spytała, ciągnąc go za ramię i robiąc smutną minkę.
- Bo mi się makijaż rozmaże…  - powiedział przesadnie histerycznym tonem.- Chodź! – pociągnął ją do najbliższego sklepu, gdzie przywitały ich trzy kobieto-manekiny. Jedna była ruda (siedziała pośrodku i podpierała ręką głowę), druga była blond i stała po lewicy rudej, a ostatnia miała sztucznie czarne włosy.
- O, patrz! To jest świetne- Michał udał się w stronę obiektu pożądania. - I co na to powiesz?- spojrzał w dół i nikogo nie ujrzał… - Super! Gadam do siebie – burknął i zaczął szukać wzrokiem swojej towarzyszki. Gdy wykonał obrót niemal o trzysta sześćdziesiąt stopni ujrzał ją, przyglądającą się uważnie trójce manekinów.
- Ja tu…- zaczął, gdy znalazł się obok Anki, lecz już nie dokończył.
- Widziałeś to?! – weszła w słowo siatkarzowi, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że wcześniej chciał jej coś powiedzieć.
- Nie. A co miałem widzieć? – podążył za jej wzrokiem, lecz wiele mu to nie pomogło.
- Jak to co! Te manekiny mają różne nosy! – powiedziała podekscytowana, na co siatkarz uderzył się dłonią w czoło.- Nie bij się, bo ci guz wyskoczy… - zerknęła na mężczyznę kątem oka.-  No patrz! Ta ruda ma jakiś taki mały, świnkowaty, blondi to w ogóle jakiś dziwny, a ta tam podobny do mojego, tylko ja mam mniejszy… - nadal wpatrywała się w manekiny.
- Co? Przecież ty masz śliczny nosek, a nie taki kulfon.. – powiedział zerkając to na Ankę to na sztywną brunetkę.- W ogóle o czym ja z tobą rozmawiam – pokręcił głową z dezaprobatą. – Rozpuszczasz mi mózg! – zaśmiał się.
Przyjrzała mu się dokładnie.
- Eee. Nie jest tak źle. Uszami ci się jeszcze nie wylewa.
- Wiesz co? Chyba czas coś przegryźć.
- Wreszcie mądrze mówisz!
- Sugerujesz coś?
- Nie nic – wzruszyła ramionami, robiąc niewinną minę, a Michał rozczochrał jej włosy. – Ej! Przez ciebie będę wyglądać jak czarownica… - powiedziała z wyrzutem, gorączkowo gładząc kręte włosy.
- O przepraszam. Pewnie całą noc je kręciłaś.
- Wcale nie!
- Dwie noce?!
- Nie, mam takie naturalne.
- Nie żartuj! – zaczął sobie owijać jeden z grubych loków na palec. – Zajebiste są.

               Ciepłe krople wody spływały po jego ciele. Umysł miał splątany wspomnieniami z dzisiejszego wypadu. Mimo że dzisiaj rozegrał tylko jedne mecz, miał wrażenie, jakby wygrał podwójnie.
 Jej oczy. Usta. Nosek. Uśmiech.
               Iwan siedział rozwalony na hotelowej kanapie i gorączkowo wpatrywał się w ekran, leżącego na jego brzuchu, laptopa. Na twarzy przyjmującego malował się coraz większy cwany uśmieszek. Nagle do jego uszu dotarł dźwięk otwierania drzwi. Z łazienki wyszedł Łasko jedynie w białym ręczniku związanym na biodrach i mokrych, potarganych włosach.
- A ty co się tak szczerzysz? – zapytał Michał, szukając bokserek.
- Chodź, zobacz!
- Czekaj! – krzyknął atakujący ze swojego pokoju, a już po chwili zerkał Zaytsevowi przez ramię.
- No Michał, muszę ci powiedzieć, że niezłą laskę sobie znalazłeś. – Ivan pokiwał twierdząco głową, nie spuszczając wzroku z filmiku, jaki znalazł  na youtubie.
- Skąd to masz?
- Wiesz, jak ty się szlajałeś po mieście, to strasznie mi się nudziło, a że ta twoja Polka jest całkiem ładniutka, to poszperałem tu i ówdzie i znalazłem – wyszczerzył się.-  I wcale nie było tak trudno ją znaleźć. Chcesz wiedzieć, jak to zrobiłem?
- Nie, ale i tak się dowiem.
- No więc wszystko to stało się za sprawą mojego wrodzonego geniuszu – Ivan zrobił pauzę na dumną minę, a Michał tylko pokręcił głową z politowaniem.-  No więc postanowiłem przejrzeć listę uczestników tego jakże wielkiego święta narciarskiego i okazało się, że jest tam tylko jedna Anna z Polski, no więc Polaków i Polek to na tej liście nie było. No więc wkleiłem sobie „Anna Ba… Ba…”
- Baszczyńska… - szepnął Łasko, patrząc na profil narciarki na stronie FIS.
- No właśnie. No więc jak już skopiowałem, to wkleiłem w Google i się mi ukazała na początku wikipedia. No więc też tam kliknąłem i sobie poczytałem, ale że tam dość mało było, kliknąłem na polski i nic nie zrozumiałem… No więc skopiowałem i Google Translator pospieszył z pomocą i się okazało, że nie dość, że jest mistrzynią świata juniorów w jakimś tam zjeździe czy slalomie, to gra w zespole, który się oczywiście nazywa tak, że nie mogłem przeczytać. No więc znowu skopiowałem i wkleiłem i mi się w youtubie ukazało to, co właśnie przed chwila postanowiłem ukazać również tobie. Genialny jestem, nie?
- Co? – odpowiedział zamyślony Łasko.- Sorry, ale po trzecim zdaniu, zaczynającym się od „no więc”, przestałem cię słuchać, Ivanku – zrobił minę, jakby rozmawiał z mały dzieckiem i pogłaskał przekornie przyjmującego po głowie.
- Mógłbyś mi przynajmniej podziękować…  - Łasko udał się w stronę swojego pokoju.-Chociaż w sumie to nie. I tak to ja ją pierwszy zaliczę – Zaytsev uśmiechnął się głupkowato w stronę ekranu laptopa.- Taka laska…
Michał uruchomił swojego laptopa, by spokojnie przejrzeć informacje na temat panny Baszczyńskiej. Jak przypuszczał, najwięcej informacji znalazł na polskich stronach.
- Anna Baszczyńska polska narciarka alpejska urodzona 11 stycznia… Zaraz, zaraz Je-de-nas-tego stycznia? – był pewny, że gdyby właśnie coś pił, to zaplułby sobie cały ekran.
- Ivan!!! Kochanie, możesz mi powiedzieć, którego dzisiaj mamy? – atakujący zamrugał zalotnie do, znajdującego się przy drzwiach, Zaytseva.
- Szósty… Nie. Siódmego stycznia. Ta, siódmego stycznia, a czemu pytasz?
- Nie, nic. Tak tylko.
- Jasssne.

               Stała w bramce startowej, w skupieniu czekając na dźwięk, który oznajmi: pierwszy slalom czas zacząć...



Po pierwsze, chciałabym bardzo przeprosić za tak długa przerwę. Jednym słowem byle do wakacji - wtedy rozdziały będą zdecydowanie częściej. Dobra. Wiem, to nie było jedno słowo ;P
Po drugie, czytelniczka powiadomiła mnie o trudnościach z dodaniem komentarza. Sprawdziłam, co mogłam i nie było żadnego problemu. Nie wiem. Może to wina przeglądarki. Nie! to wina wrednego onetu, który robił wszystko, żebym tam bloga jednak nie założyła... grrr.
Dobra dość narzekania. Jeśli są jakieś problemy z dodawaniem komentarzy to podaję gg: 12285472. jak chcecie to piszcie i może jakoś uda się rozwiązać problem. A! I jeśli ktoś chce być powiadamiany, to niech tez napisze ;)

Co do rozdziału - maskara ;/
Mam wizję na dalszą akcję, ale najpierw muszę męczyć się z tą.

Kika, nie pyskuj mi tam na swoim blogu, bo nie dostaniesz dedykacji  odcinka, w którym Misiek będzie popylał na nartach! ;P

piątek, 25 maja 2012

Rozdział 2


             Właśnie opuszczał stołówkę, gdy zobaczył Ankę. Stała przy szwedzkim stole, stukając widelcem w pusty talerz. Choć włosy miała związane w nie do końca przeciągnięty kucyk, od razu ją rozpoznał. Zdecydowanie wyróżniała się w tłumie. Bez chwili zastanowienia wziął czysty talerz i sztućce i ruszył w stronę dziewczyny.
- Aż tak strasznie to żarcie wygląda? – zapytał, stojąc tuż za narciarką, a ta niemal podskoczyła.
- Ładnie to tak ludzi straszyć? – powiedziała, zadzierając głowę, by spojrzeć w twarz siatkarza.
- Przepraszam, nie chciałem – uśmiechnął się delikatnie. – To co bierzesz?
- Właśnie nie wiem. Najchętniej wszystko! Za dużo tego. – westchnęła jeszcze raz spoglądając na potrawy.
- Wszystko? – powiedział rozbawiony.- Ty? Takie chucherko... Założę się, że cały talerz spaghetti cię pokona!- spojrzał na nią, uśmiechając się zadziornie.
- Chucherko?! No chyba sobie żartujesz! Poza tym zjem to bez problemu i w dodatku szybciej od ciebie – wytknęła mu język i zabrała się za nakładanie makaronu.
- Chyba śnisz!
               Kilka minut później siedzieli przy jednym ze stolików. Każde z nich w skupieniu pochłaniało jedzenie, znajdujące się na talerzach.
- Yyyy!- warknęła poirytowana, gdy wciągany przez nią nudel z rozpędu pacnął ja po piegowatym nosie, zastawiając na nim ślad po sosie. Michał spojrzał na nią, uśmiechając się. – Świetnie! Jem jak świnia – powiedziała i starła sos z nosa.
- A tam od razu jak świnia… Prędzej… prosiaczek – wyszczerzył się. W gruncie rzeczy cieszył się z przerwy w jedzeniu, gdyż jego żołądek dawał jasne znaki, że więcej już w niego nie wepcha.
Zmrużyła oczy.
- Te, bober. Nie pozwalaj sobie. W ogóle, co to za gra na czas? Wymiękasz?
- Ja? Skądże znowu. Poza tym to ty zaczęłaś.
- To właśnie kończę – rzuciła się na spaghetti.
Siatkarz spojrzał na swój talerz. O nie, pomyślał. Nakręcił makaron na widelec i wepchnął go do ust. Gryzł, gryzł, a nudle wydawały się tylko rosnąć i rosnąć. Wreszcie udało mu się je przełknąć.
- Dobrze się czujesz? – Anka uniosła wzrok i spojrzała na siatkarza.- Dziwnie wyglądasz…
- Wszystko w porządku. Przepraszam na chwilę – wstał i udał się w drzwi wejściowych stołówki. Gdy tylko upewnił się, że zniknął z pola widzenia narciarki, popędził do toalety.  Wbiegł do pierwszej wolnej kabiny i czym prędzej pozbył się zawartości żołądka. Michał, jesteś debilem, kucając oparł czoło o dłoń. Chwilę później wziął głęboki wdech, wstał i wyszedł z kabiny prosta na… jakąś tlenioną blondynkę! Kobieta zaczęła krzyczeć. Siatkarz miał ochotę zrobić to samo, jednak się powstrzymał. Wiedziałem, że brak pisuarów jest jakiś podejrzany… Mówiłem, Michał, że jesteś debilem? Cofam to. Jesteś SKOŃCZONYM debilem.
Wyminął zszokowana kobietę i wrócił na stołówkę.
- W między czasie napadłeś na bank? – Anka spojrzała na niego, gdy ten tylko usiadł naprzeciw niej.
- Co? Nie. – odparł nieco nieobecnie. – Nie smakuje ci?- wskazał na półpełny talerz brunetki.
- Smakuje, smakuje. Czekałam na ciebie – uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła kontynuować konsumpcję.
Siatkarz pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.  Nie miał zamiaru tknąć makaronu ani teraz, ani jutro, ani nigdy, więc tylko symulował i gmerał w talerzu.
- Ale się nadłam – narciarka przeniosła ciężar ciała na oparcie krzesła i położyła dłonie na brzuchu. Michał wziął jej talerz i położył pod swój. – Coś mało zjadłeś…
- Nie byłem głodny – odparł nieco zbyt szybko i odniósł brudne talerze.
               Dotarli do drzwi apartamentu 383.
- Co jutro robisz? – zapytał, gdy Anka przekręcała klucz w zamku.
- Jutro? Rano mam trening tak do jedenastej, a potem już nic – odparła, otwierając drzwi.
- Bo tak sobie pomyślałem… - zawahał się na moment, co spowodowało, że narciarka spojrzała na niego.- Pomyślałem, że może cię oprowadzę jutro po mieście, skoro jeszcze nigdy tu nie byłaś. – wzruszył ramionami, unosząc kąciki ust ku górze.
- To miło z twojej strony. Bardzo chętnie skorzystam.
- To super. W takim razie dobranoc i do jutra… tak o13 może być?
- Pewnie, do zobaczenia- uśmiechnęła się do niego promiennie i zniknęła za drzwiami.
- Jest! – syknął zaciskając pięść w geście triumfu.

               Wszedł do apartamentu istnie tanecznym krokiem.
- A ty co się tak cieszysz?  - Ivan lustrował spojrzeniem swojego współlokatora.
- Wiosna idzie.
- Taa, jasne – kudłaty spojrzał przez okno na gęsto podający śnieg.- A tak w ogóle – powiedział cwanym tonem- doszły mnie słuchy, że nie tylko zaliczyłeś podwójna wyżerkę – Michał zatrzymał się, samo wspomnienie spaghetti g odrzucało-  ale również jakąś blondi w damskiej toalecie – Zaytsev próbował naśladować ton głosu podnieconej rozmową kobiety.
Łasko zmroził go spojrzeniem.
- Lepiej licz się ze słowami, inaczej będę zmuszony, uszczuplić ci nieco tę lwią grzywę.
- Myślisz, że ci na to pozwolę? – zbulwersował się blondyn.
- Nie teraz. Na spaniu, Ivanku, na spaniu – pogłaskał Zaytseva przekornie po włosach.
- Tylko spróbuj – odparł robiąc naburmuszona minę.

~
I oto, jak obiecałam odcinek numero dwa. Szczerze mnie się nie podoba, ale to chyba norma.  Bardzo zależało mi, żeby rozdział dodać, bo przede mną Tydzień Śmierci, więc raczej zero szans na dodanie kolejnego odcinka przed przyszłym weekendem. Bardzo przepraszam. Postaram się nadrobić w wakacje- rozdziały będą częściej, czy dłuższe to nie wiem, ale na pewno ambitniejsze.
Zapraszam do komentowania.

Kika, podsunęłaś mi świetny pomysł z tą twoja zemsta Anki, geniuszu ty mój ;D